ale obłok kurzawy, istny tuman i leci to gościńcem wprost jakby do mego folwarczku...
Jużcić oczywiście na koniu ktoś tak sadzi, ale kto? i po co?
Dla przyjemności nikt na złamanie karku nie pędzi, zajęcy w czerwcu nikt nie szczuje... Cóż więc jest? sztafeta? Chyba sztafeta... Może kto z krewnych umarł, może na loteryi wygrałem... Kto wie, dyabeł nie śpi, i krewnych mam, i pół losu na loteryę też mam, a właśnie w czerwcu ciągnienie piątej klasy... Zaciekawiony zwracam deresza w stronę gościńca i kłusikiem jadę na przełaj przez łąkę, aby się z owym jeźdźcem spotkać... ale widać on mnie także dostrzegł, bo przesadził przez rów i pędzi łąką wprost na mnie.
Ani chybi — coś nadzwyczajnego... Nie lubię ja nadzwyczajności, ale skoro takie zrządzenie losu — trudno... trzeba przyjąć co Bóg daje i nie narzekać, gdyż to nic a nic nie pomoże...
Jeździec pędził wprost na mnie i o mało nie obalił na ziemię mnie i mego deresza. Minął mnie i zaledwie o kilkadziesiąt kroków dalej zdążył szkapę osadzić. Dopiero kiedy zeskoczył z konia i pieszo ku mnie szedł, poznałem go.
Był to Jaś Doliwa, mój synowiec, dzierżawca niewielkiej fortuny, chłopak w gruncie rzeczy nie zgorszy, ale w głowie pstro.
Był czerwony na twarzy, zakurzony, zmęczony, ledwie oddychał.
— Och! wujaszku! — zawołał — wujaszku!
— Co?! nieszczęście? pożar? wypadek?
— Ależ nie!
— Więc co?
— Wujaszku... ach, żeby wujaszek wiedział.
— Ależ, żebym wiedział, tobym się nie pytał...
— Wujaszku!...
— Mówże raz! — zawołałem rozgniewany — albo wracaj skąd przyjechałeś i nie nudź mnie.
— To jest nad moje siły!
— Więc nieszczęście?
— Przeciwnie, wujaszku, szczęście, o jakiem zaledwie marzyć mogłem...
— Proszę, proszę, cóż takiego?...
— Oświadczyłem się wczoraj...
— Hm... hm... no i cóż dalej?
Strona:Klemens Junosza - Czwórka do ślubu.djvu/4
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
37
KALENDARZ HUMORYSTYCZNY.