Przejdź do zawartości

Strona:Klemens Junosza - Był to obraz... ale oblazł.djvu/6

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
BYŁ TO OBRAZ... ALE OBLAZŁ...
Epizod z dziejów dwojga serc
przez
Klemensa Junoszę.

(Dokończenie).


Spotkali się na wodach, i rozpoczęła się sielanka rozkoszna.... On siłą młodości kochał, ona siłą wspomnień, ona uśmiechała się do niego, on śmiał się na całe gardło do niej aż wróble przestraszone uciekały z ogrodu; orkiestra przygrywając jakąś polkę skoczną, była akompanjamentem do harmonji dwojga zgodnie bijących serc, a szmer prysznica oblewającego żelazną kobietę z dzieckiem usposabiał do marzeń...
W ten sposób Pan Józef z panią Marją spędzali roskoszne poranki, a kiedy słońce złocistą głowę do spoczynku już kładło, on przychodził do niej i pili najroskoszniejszą herbatę w świecie, herbatę wzajemnych upojeń i najmilszych nadziei. Do takiej herbaty nie potrzeba cukru, z natury swojej ona słodka jest jak karmelek, o czem wiedzą nawet i wróble na dachu.
Miesiąc czasu potrzebnego na kurację pani Marji przeszedł jak jedno mgnienie oka, i nadszedł czas, w którym miała wyjechać na wieś do rodziców Józia.
Pociągiem towarowym wyprawiono sto kilkadziesiąt pudełek, pudeł i pudełeczek, a sama pani w wagonie pierwszej klasy powierzyła wdzięczną i eteryczną swą postać potężnej parze, która dźwignęła ją z równym spokojem i obojętnością, jakby beczkę łoju... lub worek zboża.
Z otwartemi rękami przyjmował pan Piotr kuzynkę i przyszłą swoją synowę, a Józio... Józio sam nie wiedział jak i czem może jej czas uprzyjemnić, przychodziło mu nawet do głowy, żeby ją zaprowadzić na jeziorka gdzie kaczek! kaczek aż się roi, chciał ją przewieźć na własnym ulubionym ogierku bułanym, ale ze smutkiem spostrzegł, że to jej nie przypada do gustu.
Mówiono często o blizkiem szczęściu i przyszłości a pan Piotr patrząc na tę twarz białą jak alabaster, na pyszne zwoje kruczych włosów, na karminowe usta niezbyt poetycznie wprawdzie, ale z istotnym zachwytem mówił do siebie:
— Nieśmiertelna baba! niech ją kaczki zdepczą...
Pani Marja mieszkała w oddzielnym domeczku stojącym na skraju ogrodu, była to altanka mieszkalna, istne pieścidełko, wśród starych kasztanów, klonów i lip na stoku góry po nad rzeczką, co srebrnem pasmem stopy tej góry plątała; wydawała się niby szalet szwajcarski, niby gniazdko ptasie, niby wreszcie świątynia letnia postawiona dla bogini miłości...
Pani Marja żyła w tej altance jak w raju, a nigdy przez okno nawet, nie widziano jej ani w negliżyku, ani w czepeczku, lecz o godzinie 8-ej rano już się ukazywała ubrana zupełnie jaśniejąca całą potęgą wdzięków i toalety....