Strona:Klemens Junosza - Żywota i spraw imć pana Symchy Borucha Kaltkugla ksiąg pięcioro.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Na cóż ci ta wiadomość?
— Bo nie wiem, czy dostaniemy tam jakie ciepłe jedzenie, czy będziemy musieli poprzestać na kawałku chleba?
Imć pan Dawid aż splunął ze złości, przyśpieszył kroku i mruczał pod wąsem:
— Zakała rodu, wstyd! Żarłok, pasibrzuch nienasycony!...
W lesie zatrzymali się znowu dla wytchnienia. Pół drogi uszli, należało więc dać wypoczynek nogom. Zeszli z drogi i usiedli na trawie; ojciec zaczął sakwę rozwiązywać — i jemu także głód już dobrze dokuczał. Rozłamał chleb na dwoje i połowę synowi rzucił. Posilali się, milcząc, — poczem w poblizkim strumieniu myli ręce i napili się wody. Imć pan Dawid zapalił fajkę i na niebieskawy dymek w zamyśleniu spoglądał. Pogoda była prześliczna, słońce wiosenne przygrzewało silnie, po niebieskich lazurach przesuwały się białe obłoczki. Wśród drzew leśnych świergot małych ptasząt rozbrzmiewał. Mały Symcha przypatrywał się bacznie wszystkiemu; w życiu swojem nie widział on jeszcze nigdy lasu i wogóle piękność przyrody nie była mu znana.
— Tu jest bardzo pięknie! — odezwał się — tu jest daleko piękniej, aniżeli w mieście.
— Co pięknego widzisz? — spytał ojciec.