Przejdź do zawartości

Strona:Klemens Junosza - Żywota i spraw imć pana Symchy Borucha Kaltkugla ksiąg pięcioro.djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

widział. Zaraz za miasteczkiem zaczynał się las. Gansfeder nic nie widział; chociaż do nocnych podróży przyzwyczajony, potykał się na każdym kroku i kilkakrotnie o mało nie upadł. Przewodnicy szli krokiem równym, sporym, tak, że nadążyć im było trudno...
— Czekajcie — szepnął zadyszany Gansfeder, — zwolnijcie trochę.
— Cicho! — mruknął drab — nie gadać, tylko iść.
Gansfeder miał wielką ochotę zawrócić i drapnąć do miateczka, ale było już nie rychło, szedł więc dalej i dalej, prędzej i prędzej, ledwie mogąc oddychać ze zmęczenia, pot zalewał mu czoło, nogi się pod nim trzęsły — czuł, że jeszcze kilka wiorst takiego forsownego marszu, a padnie.
Naraz przewodnicy zatrzymali się i zaczęli coś szeptać między sobą.
Ten szept wydał się teściowi Symchy bardzo niemiłym i podejrzanym.
— Co wy mówicie? — ośmielił się zapytać.
— Radzimy, jak cię przeprowadzić, żebyś nie spotkał kogo znajomego — odrzekł drab, — a takie spotkanie nie zawsze bywa przyjemne.
— To też ja się bardzo boję, ja się okropnie boję. Widzicie, moi kochani, ja jestem biedny człowiek, taki interes trafia mi się po