Strona:Klemens Junosza - Żywota i spraw imć pana Symchy Borucha Kaltkugla ksiąg pięcioro.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Dopiero kiedy poszedł z ojcem do Trzmiela, otworzyły mu się oczy, zobaczył świat i dowiedział się ciekawych rzeczy.
Jak jemu się wtenczas wszystko podobało — i piasek, i drzewa, i zboże, i las i ptaszki w lesie! Jak mu się podobało!...
A teraz mu się to podoba, ale jakże inaczej, zupełnie inaczej — ani porównania z tamtem dawnem podobaniem.
Jeżeli weźmiemy nową, błyszczącą sztukę złota i pokażemy ją dziecku — ono wyciągnie do niej rączki i upodobają sobie; jeżeli takąż sztukę złota pokażemy młodzieńcowi, który już rozumie, co jest świat i życie — on także wyciągnie do niej ręce i upodoba ją sobie, — ale to będą dwa gatunki upodobania całkiem różne — tak dalece różne, jak różnym jest bezmyślny śmiech dziecka od przyjemnego uśmiechu obiecującego młodzieńca, który już jakąś chytrą sztuczkę obmyślić potrafi.
Dziecię wyciąga rączki nie do złota, ale do blasku, — młodzieniec rozwinięty i roztropny — do wartości, do siły, tej wielkiej siły, jaka mieści się w marnej na pozór blaszce...
Ojciec, wówczas kiedy to szli do Trzmiela, miał zupełną racyę, twierdząc, że trawa jest piękna jako siano, łany zboża jako przyszłe ziarna, a las jako drzewo.