Strona:Klemens Junosza - Żywota i spraw imć pana Symchy Borucha Kaltkugla ksiąg pięcioro.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Symchę za kołnierz, druga zaś na poczekaniu, nie wiadomo skąd, wzięła pasek rzemienny i zaczęła na plecach Symchy robić takie nieprzyjemne łoskotanie, że biedny młodzieniec w niebogłosy krzyczał.
Wypuszczony nareszcie, zaczął zmykać jak zając, nie przestając krzyczeć — i nie oparł się, aż w budzie ogrodowej, przy ojcu.
Wielce zaniepokojony tem nieprzyjemnem zdarzeniem, Imć pan Dawid niemało miał trudności, zanim z urywanych słów syna dowiedział się, co właściwie jest. Obmacawszy syna, że jest cały, i przekonawszy się, że poważnego szwanku na zdrowiu nie doznał — rzekł Imć pan Dawid sentencyonalnie:
— Taka to jest wdzięczność rozbójników...
— Oby ten gałgan ręce i nogi połamał! oby go wielkie nieszczęście spotkało! — przeklinał Symcha. — Niech ojciec do sądu tego zbója zaskarży, niech on w kryminale siedzi.
— Zobaczymy, zobaczymy.
— Jakto? Niech ojciec nie zwłóczy... niech idzie teraz, zaraz; przecie nie można pozwolić, żeby taki cham mordował ludzi w biały dzień. Niech ojciec jedzie do sądu.
— Nie trzeba się śpieszyć — odrzekł poważnie Imć pan Dawid; — do sądu idzie się