Strona:Klemens Junosza-Z antropologji wiejskiej.pdf/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja dziękuję Panu Bogu za to co nie jestem ksiądz — i co nie potrzebuję słuchać waszego myślenia.
— Ha! ha!
— Ny, bo jakbyście mnie napchali w głowę waszych myślów, to od takiego ciężkiego interesu mógłbym dostać, broń Boże, słabość w głowie.
— Proś ty Boga, Mendlu, żebym ja gorącki jeno nie dostał bo mogłaby cię zara łamana frybra spotkać!
— Aj panie sołtysie, panie sołtysie, wy bardzo kiepski znawca na polityczne rozmowe, nie lubicie uszanować człowieka.
— Albo ty komisarz, żeby ja ci miał uszanowanie oddawać?
— Aj, aj, ja też mogę się czasem przydać.
— Nie wiem na co? Chyba do zatkania komina.
— Niech i tak będzie — ale ja mam także swoje kombinacye,
— Wiadomo, żydowskie przebiegi...
— Ny, ny... czasem to wcale nie żydowskie. Wy naprzykład powiadacie, że Sokół nie ma być wójtem.
— Bo nie i będzie.
— A ja powiadam, że to jeszcze wcale niewiadomo...
— Sołtysie, odezwał się Onufry, sołtysie, bo wy się jeno użeracie z Mendlem — a my ciekawe onego wójtostwa. Tedy na ten przykład, powiadacie, że on nie będzie?
— Toć swoje lata odbył?
— Zdaje się człowiek on to niezły...
— Albo ja powiadam że zły... Panie Boże zachowaj... Nawet całkiem dobry... Pijak ci on jest — bo jest; pisarzowi buty czyści — bo czyści; durny z niego chłopisko bo durny — ale dlatego człowiek dobry.
— To niechby się i ostał na drugie trzy roki, rzekł jeden z gospodarzy.