Strona:Klemens Junosza-Z antropologji wiejskiej.pdf/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Aj waj! i jak sprawiedliwie, aż miło posłuchać... Chaje Sure! gaj bryng a grine gąszor.. Gicher! gicher! bałamycie nyśt!
— Siojn, siojn... ich lojf — woła Chaja Sura, biegnąc do drugiej izby...
Niech no pan Grzędzikowski sobie siada, odzywa się Mendel... takie osobe nie pasuje stoić... Siądźta sobie...
— To siądę — toć za jedne pieniądze.
— Ma się rozumieć, siedzenie to darmo... choć zdybuje się inszy paskudnik, co siedzi i siedzi całą noc, o suchej gębie, jak wrona na sokorze...
— Jak nie ma za co se kupić...
— No to co? kawałek kryde to nie jest wielgie mecyje.
— Dajcie no i przez krydy... Ja fundator, sołtysie.
— Nie, panie Onufry, dziś to ja...
— Ho! ho.
— Mnie się zdaje, wtrącił Mendel — co się urodzi cielę, co będzie miało dwa głowe...
Chłopi wybuchnęli śmiechem, sołtys zmarszczył brwi.
— Niby dla czego? spytał.
— Ja wam co powiem panie sołtysie, ja już tu siedzę w tej karczmie ośm lat... ja już różne rzeczy widziałem... Ja widziałem jak się tamten stary kowal powiesił — ja widziałem jak u Maćka czerwona krowa nogę złomiła; ja widziałem jak u Wincentego zawaliła się studnia; ja widziałem jak na naszego pisarza przyjechała komissya — ale żeby wy sołtysie kupili komu półkwaterek wódki, to ja jeszcze nie widziałem!
— Żebyś ty zmarniał, niedowiarku!
Mendel splunął.
— Wiele pan sołtys, każe postawić? zapytał, pewnie półkwaterek?
— Każę więcej, rzekł ponuro chłop.