Strona:Klemens Junosza-Z antropologji wiejskiej.pdf/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Utrzymują się również z „własnych funduszów“, a z Mendlem żyją w rozczulającej harmonji i w jednej czternastej części należą do wszystkich jego przedsięwzięć, w myśl znowuż zasady że małe strumyki tworzą wielkie rzeki i że, kto w gromadzie idzie dochodzi dalej, aniżeli taki co sam chodzi.
Zresztą, co trzy głowy, to nie jedna głowa, a co trzy żydy to nie jeden żyd.

II.

Jest wieczór świąteczny, to jest dzień, w którym pan „Rospiwoczno“ robi stanowczo lepsze interesa aniżeli pan „Nawynos“ — dzień, w którym Mendel się uśmiecha, Chaja-Sura rozbija pantofle z szybkością trzech do pięciu klapnięć na sekundę, a głucha Jacentowa kręci się, jak za dobrych czasów swej młodości.
Do karczmy powoli nadchodzą ludzie, między nimi zaś widzimy męża w granatowej kapocie, w rogatej czapce, o kształtach wspaniałych, i nosie potężnym, pod którym, jako dwa krzaki jałowcu przy piasczystym wzgórku, sterczą okazałe wąsiska.
Mąż ten wchodzi do karczmy i zaraz w progu mówi potężnym basem:
— Niech będzie pochwalony!
— Niech un sobie będzie, odpowiada z całą uprzejmością Mendel, dla czego niema być?!
— Witajcie dobre ludzie.
— Witajcie, panie Onufry, witajcie panie Grzędzikowski, witajcie!
— Miłosierny Bóg dał święto i wieczór... Byliśmy w kościele jako się patrzy — godzi się zatem tedy, na ten przykład przepłukać, na to mówiący, choćby i grzdykę.
— Sprawiedliwie Grzędzikowski mówi — co sprawiedliwie, to sprawiedliwie!