Strona:Klemens Junosza-Z antropologji wiejskiej.pdf/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nic mu wielkiego nie jest, ale przyjechać nie może.
— Któż go zastąpi?
— A naturalnie ławnik, stary Dmuchała, kolonista z Zabrzezia. Ładny sędzia! Będą Salomonowe wyroki...
— Właściwie, drogi panie! mądrość ludu...
— Powiedz pan: głupota.
— A nie! o nie! Jeżeli mam powiedzieć to, co myślę, to mądrość ludu, tego prostego ludu...
— Co głupi jest, chciałeś pan powiedzieć.
— O nie! ja właśnie, miałem zamiar, to jest pragnąłem szeroko rozwinąć przed panem...
— Daj pokój, nie rozwijaj, lepiej oto jedz i pij.
Pedagog uznał słuszność argumentu i zabrał się do jedzenia z powagą urzędowi i stanowisku swemu społecznemu właściwą, tymczasem gadatliwy sekretarz klął losy swoje.
— Co to proszę pana! praca niezmierna, pensya mała, dochody...
— Niczego — odezwał się pedagog.
— Pan masz o tem pojęcie! To pyszne! Ciekawym bardzo, jakbyś pan potrafił utrzymać rodzinę z takich głupich dochodów.
— Potrzeby względne są...
— Tak... może chciałbyś pan żebym jadał chleb razowy i kartofle, a ubierał się w sukmanę chłopską.
— To jest...
— Powiedz pan: co wart cały ten sąd?! W armatę nabić i wystrzelić; pan sędzia, pan ławnik, jeden, drugi, to wszystko honorowe osoby, a ty nieszczęsny pisarzu jesteś oto po prostu popychadło, znaczenia żadnego, pozycya marna.
— Ale całym sądem pan trzęsie...
— Co pan pleciesz?... gdzieindziej może tak bywa, ale u nas nawet ławnik ma pretensyę do samodzielności. Nie, ko-