Strona:Klemens Junosza-Z antropologji wiejskiej.pdf/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie zawracaj pan głowy!
— Ale!
— Powtarzam, nie zawracaj pan głowy. Czy pan będziesz w chama co wpajał, czy nie będziesz w niego wpajał, zawsze to będzie cham. Smaruj go miodem, a on...
— Poważam się zwrócić uwagę pana sekretarza, że ja sam...
— Co tam ty, kochany profesorze! Pan jesteś dobry facet, a tamto, ot!
Pan sekretarz był pesymistą. Sama jego powierzchowność zdradzała mizantropa, był bowiem blady, chudy, mizerny, może nawet i suchotnik potrosze, a nieustanne rozdrażnienie nerwowe czyniło go niekiedy nieznośnym.
Przytem pan sekretarz był arystokratą. Pieczętował się podobno „prawdzicem“ i byłby się legitymował nawet, ale mu się dokumenta spaliły. Nie przeszkadzało mu to wszakże opowiadać dużo o zacności rodu Imbierzyńskich, gdyż takie nazwisko nosił, i twierdzić, że Gaudenty Imbierzyński, przodek jego w linji prostej, był jeszcze przed erą chrześcijańską biskupem in partibus, w jakowymś dzikim kraju, czy może na bezludnej wyspie.
Kaczora, pomimo arystokratycznych przekonań swych, tolerował, gdyż potrzebna mu była jego kaligrafja i gotowość do pracy za bardzo tanie pieniądze.
— No, panie Filipie — rzekł — poprośmy o jaką przekąskę, bo zaraz się sądy zaczną i do samego wieczora będziemy musieli pracować.
Pani Imbierzyńska pobiegła do kuchni, ażeby osobiście dopilnować śniadania, zaś małżonek jej perorował dalej.
— Dziś będzie osobliwy sąd, dalibóg... w swoim rodzaju coś ciekawego.
— Właściwie co?
— Właściwie, sędzia zachorował i nie przyjedzie.
— O, proszę! niebezpiecznie?