Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Bądź mojem słońcem, Jadwiniu...
Dziewczyna zarumieniła się nagle, potem zbladła, spuściła oczy i szła w milczeniu, zakłopotana, wzruszona, nie mogąc na słówko odpowiedzi się zdobyć...
Zdawało się Janiowi, że słyszy bicie jej serca...
— Odpowiedz pani, odpowiedz! — błagał szeptem. Czy nie zauważyłaś dotąd, że cię kocham, że...
— Pomówmy spokojnie — odrzekła. — Jeszczem pana nie znała, nie widziałam cię nigdy, a już miałeś miejsce w sercu mojem. Nie dziw: kto tak kochał Ludwisia jak pan, nie mógł być siostrze jego obojętny. Słuchałam bardzo chętnie o tobie, życzliwą i przyjaciółką ci byłam nie wiedząc nawet, czy cię kiedy poznam i czy się kiedykolwiek w życiu spotkamy. Kiedy przyjechałeś do nas raz, drugi i trzeci, kiedy poznałam cię bliżej, zabrałeś mi wszystko: spokój, serce, duszę całą oddałam tobie wyłącznie. O tobie tylko myślałam i marzyłam; za ciebie, za twoje szczęście modliłam się co rano i wieczór, i doprawdy nie wiem, czy jest kto na świecie, któryby mi był droższy nad ciebie. To grzech, ale oddałam ci wszystkie myśli moje, wszystkie uczucia; pokochałam cię bardziej niż rodziców, niż brata, niż siostry. — Ty jesteś moje życie i mój świat; twoje szczęście to moje szczęście, twoja niedola moja rozpacz.
— A więc, pójdź ze mną, bądź moją...
— Nie, nigdy. Pierwsza to i ostatnia nasza o tem uczuciu rozmowa. Mam nadzieję, że uszanujesz moją boleść, panie Janie, i nie zechcesz mówić więcej o tem, co niemożliwe i niepodobne do spełnienia.
— Ależ dlaczego? dlaczego? — pytał Janio w rozpaczy.