Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

a u kogo innego i na Majdanie byłoby inaczej... tylko że nasz panicz tyle o jadło dba, co ja o taniec...
— Głodem ludzi morzy?
— Chowaj Boże, ludzie nie głodni.. nie skarżą się, ale...
— No cóż za ale?..
— A to jaśnie panie, że panicz na swój honor nie zważa, to samo prawie jada co i my, ledwie czasem coś lepszego, ale rzadko kiedy...
Pan Sylwester spojrzał na zegarek.
— Za kwadrans dwunasta — rzekł — nakrywajcie do stołu.
Baba wyszła. Pan Sylwester rozglądać się zaczął po izdebce. Wzrok jego padł na książki rachunkowe, leżące na skromnem biurku. Zaczął je przeglądać uważnie. Utrzymywane były w porządku wzorowym. Rozpatrywał pozycyę po pozycyi i robił notatki w swym pugilaresie.
Głos Jania przerwał tę czynność. Pan Sylwester wstał, zamknął książkę i oczekiwał na syna, który niebawem wbiegł do stancyi.
— Nie spodziewałeś się zapewne mojej wizyty? — spytał ojciec.
— Sądzę, że zawdzięczam ją przypadkowi, że ojciec jedzie dalej i po drodze wstąpił do mnie.
— Mylisz się, przyjechałem naumyślnie.
— Bardzo mi przyjemnie, że kochany ojciec raczył mnie odwiedzić, bardzo rad jestem — rzekł Janio, całując ojca w ramię. — Niechże ojciec dobrodziej będzie łaskaw rozgościć się, ja każę człowiekowi, żeby wyprzągł konie