Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i zaprowadził je do stajni. Godzina południowa, należy się im obrok...
— Zapewne masz za dużo owsa?
— Niewiele, ale dla ojcowskich koni wystarczy.
— Mój synu, wiedz o tem, że kto puszcza się w drogę, obowiązany jest o pożywieniu dla swoich koni myśleć.
— Taka bagatelka!
— Bagatelek nie lekceważ, bo z kropel drobnych tworzą się całe jeziora.
— Co w domu słychać? — spytał Janio, chcąc rozmowę na inny zwrócić przedmiot. — Mama zdrowa? Irenka?
— Jak zwykle... Dziwią się, że je dość rzadko odwiedzasz. Masz zapewne jakieś inne, obowiązkowe wizyty?
— Prawie żadnych.
— Wyjeżdżasz jednak czasem...
— Bardzo rzadko. Zresztą wiadomo ojcu dobrze, że chcąc coś mieć na Majdanie, niemożna czasu tracić. Jest tu dość zatrudnienia, a warunki dzierżawy twarde.
Pan Sylwester nic na to nie odrzekł. Usiedli do stołu w milczeniu, Michałowa podała bardzo skromny obiadek.
— Porządnie sobie żyjesz synu — zauważył p. Sylwester.
— Według mego zdania, bardzo — odrzekł Janio — mam małe potrzeby.
— Tem lepiej. Pamiętaj o tem zawsze, że im mniejsze potrzeby, tem większa łatwość ich zaspokojenia.
Potem zaczął dopytywać o roboty. Janio zdał najbardziej szczegółową relacyę o wszystkiem, co od czasu objęcia Majdanu zrobił. Pan Załuczyński słuchał uważnie, od