Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Pan Sylwester uważnie słuchał tych relacyj i kombinował; postanowił też wpaść niespodzianie na Majdan i zobaczyć co się tam dzieje.
Była już wiosna, roboty polne w całej pełni. Zajechawszy przed chatkę, w której mieszkał syn-dzierżawca, p. Sylwester wszedł do mieszkania. Zastał tylko Michałową, która oznajmiła, że żywego ducha niema w domu, wszyscy ludzie w polu, a panicz z nimi. Na zapytanie: gdzie go znaleźć można? odrzekła, że prawdopodobnie jest na karczunkach, gdyż tam po całych dniach przesiaduje.
— Poczekam na niego — rzekł pan Sylwester.
— Do woli jaśnie pana, żebym miała kogo, tobym pchnęła zaraz po panicza.
— Nie trzeba.
— Koło południa będzie.
— Dobrze, zostanę u was na obiedzie.
Baba zafrasowała się niezmiernie i nie mogła ukryć pomieszania.
— Cóż? — rzekł pan Sylwester — nie bardzo mi jesteście radzi, jak uważam.
— Żebym była wiedziała...
— To cóż?
— Możeby się coś lepszego zrobiło.
— Ja nie chcę nic lepszego, i proszę niczego nie dorabiać. Zostanę na takim obiedzie, jaki jest.
— Jaśnie panie, choć co nieco dosmarzę...
— Nie potrzeba...
— Wstyd prawdziwie... ale proszę jaśnie wielmożnego pana, bez urazy, co Piotrowice to nie Majdan,