Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/222

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Istotnie — wtrąciła Irenka — człowiek to bardzo zamiłowany w swoim zawodzie, a jak on ojca troskliwie pielęgnował w chorobie! Doprawdy, że podziwiałam...
— Masz słuszność, p. Ludwikowi zawdzięczam bardzo wiele... Prosiłem go, żeby nas tu odwiedzał w Piotrowicach.
Janio spojrzał na siostrę wzrokiem pełnym zdumienia... Zarazem siedząc wprost okna, zkąd można było widzieć bliższe zabudowania folwarczne, spostrzegł, że Piotr wytoczył powóz z wozowni. Było to coś nadzwyczajnego, gdyż powozu tego od wielu lat wcale nie używano, p. Sylwester albowiem jeździł zazwyczaj bryczką, a panie wolantem.
Pod koniec obiadu p. Sylwester rzekł do żony:
— Proszę cię, moja żono, bądź łaskawa, każ przynieść z piwnicy butelkę dobrego wina, jakie masz najlepsze.
— Ja sama przyniosę, ojczulku — odezwała się Irenka.
— Bardzo dobrze, tylko czy wiesz jakie?
— To najstarsze... którego nigdy się nie podaje, choćby niewiem kto...
Pan Sylwester rozśmiał się.
— Tak, to, którego się nigdy nie podaje, choćby niewiem kto... dziś wyjątkowo trzeba je otworzyć.
— O! ja wiem, ojczulku — odrzekła.
— Już wiesz? no, proszę! zachowajże dla siebie to o czem wiesz. Panie synu! — dodał zwracając się do Jania.
— Słucham ojca...
— Biednie ubrany bo jesteś... zaniedbujesz się. Powiedz mi z łaski swojej, czy masz swoją garderobę tu, czy w Majdanie?