Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Jak ojciec uważa.
— Nie pałac, nie mury, bo to głupstwo, reperacye więcej kosztują niż co warto, ale porządny, wygodny dom, o sześciu lub ośmiu pokojach, drewniany, na podmurówce. Materyał mamy doskonały i suchy. Przez zimę zwieziemy, a z wiosną zaraz mularze i cieśle wezmą się do roboty. Dobrze?
— Jak ojciec chce... ja robotników dopilnuję...
— Jak ojciec chce... jak ojciec chce!.. żebym też kiedy usłyszał, co ty chcesz?..
— Nic, ojcze.
— No... chodź na obiad, matka czeka.
Wszedłszy do jadalni, Janio zdziwił się przywitaniu jakie go spotkało. Matka ucałowała go kilkakrotnie i miała minę bardzo tajemniczą, Irenka zaś z radością wielką rzuciła mu się na szyję.
— Co to znaczy? — szepnął do siostry.
— Nic, Janeczku — odrzekła. — Kocham cię.
Pan Sylwester był w dobrym humorze i dużo przy obiedzie rozmawiał, co mu się wogóle bardzo rzadko zdarzało. Mówił o rodzinie Karpowiczów, wychwalał Ludwika, pannę Florentynę i Anielcię... o Jadwini nie wspomniał ani słowa.
— Młody p. Karpowicz — mówił — ma przed sobą przyszłość; ma bez wątpienia. Nie przypuszczałem nigdy, że tak dobrze umie się brać do rzeczy. Byłem nieraz świadkiem naocznym, jak udzielał rad chłopom i żydom. Wybornie umie przemawiać do ich pojęć, a to sztuka... doprawdy sztuka, jabym tak nie potrafił...