Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ojciec?
— Dziwi cię to? Chciałbym ją widzieć, podziękować za opiekę, jaką mnie otaczała. To bardzo dobra dziewczyna...
— To anioł, ojcze.
— Anioł! anioł... Poetka jesteś, aniołów nie ma na ziemi...
— Są ludzie dobrzy...
— Tak, ludzie są, masz słuszność. Dowiedz się jednak, czy panna Jadwiga przyjedzie jeszcze i kiedy, ja bardzo pragnąłbym ją widzieć.
Rekonwalescencya postępowała szybko. Pan Sylwester coraz więcej sił nabierał, i żeby nie noga, mógłby już łóżko opuścić.
— Tyle ci zawdzięczam, panie doktorze — mówił raz do Ludwika — że doprawdy nie wiem, w jaki sposób ci wynagrodzić twoje poświęcenie...
— Nie wspominając o tem, panie, to będzie najlepiej. Niech pan raczej o zdrowiu swojem myśli; trzeba się wzmacniać, jeść dużo, pić wino.
— Mówisz pan, żeby nie wspominać... to niepodobna! Dług, jaki względem pana zaciągnąłem...
— Mylisz się pan: o długu z pańskiej strony mowy być nie może. Właściwie fatalny wypadek, jaki pana spotkał, dał mi możność wywdzięczenia się, chociaż w drobnej części, za to, co uczynił dla mego ojca syn pański. Jeżeli kto z nas jest dłużnikiem, to w żadnym razie nie pan, lecz ja. Może nie wiesz pan o tem, ale kiedy ja jeszcze byłem na kursach, a mój biedny, stary ojczysko, w ciężkich kłopo-