Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Pilnowała mnie, kiedym był nieprzytomny i prawie trup, z litości nad człowiekiem; unika mnie teraz, gdy do zdrowia powracam, bo ma do mnie żal. Czyś ty ją poznała bliżej, Irenko?
— Pokochałam ją, ojcze.
— Pokochałaś... szczęśliwa dziewczyna: kto ją pozna, ten pokocha... Irenko! czyś nie zauważyła jakiej zmiany w Janiu?..
— Mizerny jest, wychudł i pobladł.
— Co temu chłopcu jest? czy ci nie mówił?
— Nie wiem, nie skarży się nigdy i nie żali. Od niejakiego czasu nawet dla mnie jest skryty. Nieraz dopytuję, ale ani słowa z niego wydobyć nie mogę. Powiada ogólnikowo, że mu nic nie dolega i na tem koniec.
— A co ty o tem myślisz?
— Przedewszystkiem, zdaje mi się, że on za wiele pracuje, a za mało ma rozrywek. Ten chłopiec żyje jak odludek, nigdzie nie bywa, nikogo nie zna. Przecież doktór, taki przyjaciel serdeczny, towarzysz prawie od dzieciństwa, a jednak Janio i do niego nie zajrzy. Teraz przyjeżdża to prawda, ale tylko do ojca. Wejdzie, rozmówi się i zaraz odchodzi. Jest to postępowanie trochę dziwaczne, a nawet, o ile mogłam zauważyć, panna Florentyna jest obrażona na niego, i doprawdy ma słuszność. Nieraz Janio nie widzi się z nią wcale, nie powie jej nawet dzień dobry.
— A panna Jadwiga cóż na to?
— Nic... ze mną nie mówiła nigdy o Janiu... a teraz wyjechała.
— Szkoda... bardzo pragnąłbym ją widzieć.