Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tach pieniężnych szarpał się bez nadziei ratunku, kiedy Zawadki miano sprzedać, a rodziców moich na bruk wyrzucić, syn pański, dowiedziawszy się o tem, przyszedł z pomocą i ocalił mienie naszej rodziny. Powiadam: ocalił, gdyż dziś ja już zarabiam i mogę ojcu trochę pomagać, dziś już go nikt z majątku na stare lata nie wyrzuci. Janio dopomógł nam z delikatnością wielką, dyskretnie, wymagał, żeby rodzice moi nie wiedzieli o tem... Taki czyn ceni się. Pożyczkę, z jaką nam Janio przyszedł z pomocą, w części już spłaciłem; mam nadzieję, że w niedługim czasie i resztę długu mu zwrócę; ale z długu moralnego, z długu wdzięczności, nie wypłacę się nigdy... Ja tyle kocham moich biednych, spracowanych, zgnębionych przez nieszczęścia rodziców, tyle kocham siostry moje, że nie mógłbym zapomnieć kiedykolwiek o tem, co Janio dla nich uczynił... Wobec tego niechże mnie pan nie krzywdzi, mówiąc, że jest moim dłużnikiem...
— Ależ panie doktorze, panie Ludwiku, nie wiem doprawdy, czem i jak...
— Ściśnięciem dłoni, panie — rzekł przerywając Ludwik. — A teraz przepraszam, odejść muszę, ktoś dzwoni...
Nikt nie dzwonił. Karpowicz udał, że go wzywają, a udał dla tego, żeby rozmowę drażliwą przerwać. P. Sylwester sam został, przymknął oczy i dumał.
I przyszło mu na myśl społeczeństwo, to społeczeństwo, jakie sobie wymarzył: każda jednostka samodzielna i silna, każda dla siebie żyjąca, stosownie do swej pozycyi zamożna; nie potrzebująca nic od innych i do pomocy in-