Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kich... A do syna za co mam żal? Cóż on właściwie zrobił złego? Chowałem go na robotnika: jest robotnik niewymagający, wytrwały. Oddany pracy, przyjemności żadnych nie zna i nie pragnie... swoje robi... a że go serce unosi... czyż grzech to? Młody, jeszcze nad uczuciami swemi nie panuje, nie zdołał niemi owładnąć... ale z czasem, z czasem zwalczy je i zmoże... Dlaczego dziś nie przybył? dlaczego się nie pokazał? Czy wzgardził podarunkiem ojcowskim? czy chciał pokazać, że mu po dar nie pilno?.. Zimny i ambitny... Tak trzeba; ale dla ojca, dla rodzonego ojca mógłby zrobić wyjątek... mógłby też kiedy odezwać się serdecznie...
Pan Sylwester, chcąc dać odpoczynek człapakowi, zsiadł z niego i jak zwykle zarzucił mu cugle na siodło... Sam zaś usiadł przy drodze na kopcu granicznym i zadumał się...
Koń stał; nie przyszło mu na myśl, żeby skorzystać z nadarzającej się okazyi i uciec. Widać i jemu przyszła także refleksya. Pan Sylwester wyciągnął do niego rękę. On skubał ją mięsistemi wargami i lizał, zapomniawszy, lub też nie chcąc pamiętać, że to ta sama ręka, która mu przed chwilą tyle bolesnych pręg zostawiła na bokach. Otrząsnął się stary konisko raz i drugi, machał łbem, żeby osuszyć pianę pokrywającą mu szyję i piersi, a później stał spokojnie, ze zwieszoną głową, jak zwykle na polu, gdy p. Sylwester robotników doglądał. Po kwadransie p. Załuczyński wstał i wązką ścieżką między zbożem w stronę lasu się udał. Człapak powlókł się za nim, z przyzwyczajenia, bezmyślnie; od czasu do czasu chwycił zębami garstkę