Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pie, kapotę powala smołą z osi kapiącą, zachlapie się błotem i zaszarga po sam pas, ale żyje!
Nozdrzami rusza jak lis, gdy kury wietrzy, uszy na wszystkie strony nadstawia, a połyka prawie rejwach, gwar i hałas zgromadzonego narodu, cieszy się nim, raduje, jak dziecko grzechotką albo dzwonkiem.
Zanim Hulajdusza wozem na środek rynku się dostał, już Mordko spenetrował cały jarmark, przeszrubował się przez rynek od wschodniej na zachodnią, od północnej na południową stronę, wzdłuż i w poprzek. I na boczne uliczki zajrzał i kilka koni zatargował i dowiedział się, poczemu żydzi chcą płacić za żyto, za owies, za jęczmień...
Już też i z krewniakami się zobaczył, już do kilku spółek przystał, już zdążył parę baranów kupić, już jakiemuś chłopu z Latoszyna pieniędzy na kożuch pożyczył.
Akurat, gdy Rafał do środka rynku dobijał, Mordko mu drogę zaskoczył.
— Aj waj! — zawołał — panie Rafale! wielki jarmark! na moje sumienie wielki jarmark!
— Bydła dość? — rzekł Rafał.
— Bydła, koni, owiec, zboża! aj waj! nie pamiętam takiego jarmarku; zawsze święty Szymon dobry bywa, ale tego roku to on doskonały jest. Nie pamiętam takiego jarmarku!
— Ano zobaczymy.
— Niech-no jegomość zlezie z fury. Niemowa może tymczasem konia popilnować, niech jegomość zlezie.