— Po co?
— Oj, oj, my zaraz jaki interes zrobimy. Tylko nie bałamucić, każdy moment dużo znaczy, bo jarmark tylko do wieczora, a teraz wieczór bardzo prędki... niewiadomo kiedy przyleci.
— Ano, tedy chodźmy — rzekł Hulajdusza i zszedł z wozu, pokazawszy niemowie na migi, żeby od konia krokiem nie odchodziła.
Latoszyńska szlachta rozeszła się po kramach, aby sprawunki swoje pozałatwiać. Zacharyasz, po długim namyśle, wybrał sobie piękny kaszkiet czarny, foremny, z dużym rzemiennym daszkiem od słońca zasłonięcia; Piotr staromodną watowaną czapkę z uszami sobie zafundował, a Wędrowny, jako światowy człowiek i na pierwsze mody znawca, wybrał dla siebie czapeczkę całkiem bez daszka, okrągłą jak skopek i z sukiennym guzikiem na wierzchu.
Jak ją włożył trochę na bakier a z fantazyą i że przytem sam z siebie gładki chłop był, to aż się ludzie za nim oglądali, tak mu w owej nowomodnej czapce pasowało. I kożuszek też sobie zafundował osobliwy, więcej dla mody i foremności, niżeli dla ciepła, bo kusy, ale po brzegach jakowąś zagraniczną szczecinką obłożony i czerwonemi skórkami wyszywany. Do tego zaś kożuszka dobrał sobie rzemień szeroki, ścisnął się nim w pasie i tak wyglądał, jakby co najmniej na wielkie i znaczne wesele się wybrał.
Milczkowi do takiego samego kożucha aż oczy się śmiały, ale kobieta wybrała mu inny, szeroki, długi i puchowaty, i to nie dała zaraz się w niego odziać.
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/148
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.