Strona:Klemens Junosza-Czarnebłoto.pdf/342

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szcze w ostatniej chwili zajdzie jakaś okoliczność nadzwyczajna, stanie się cud...
Kiedy stangret osadził spienione kasztanki przed domem, przystąpił z wielką powagą Berek Dyszel i ująwszy jednego z nich za chrapy, chciał mu w zęby zajrzeć. Przestraszony koń stanął dęba, a stangret krzyknął na Berka:
— Ustąp!
— Ty sam ustąp, gałganie jeden, ty parobku! — wołał Berek. — To moje konie! Dlaczego je tak zmęczyłeś, paskudniku?
Różański zirytowany, blady, zeskoczył z bryczki i pochwycił Berka za brodę. Na szczęście, znajdujący się w pobliżu kasyer zarządu dóbr, który z obowiązku na licytacyę przybył, wziął młodego człowieka na stronę.
— Panie — rzekł — nie irytuj się napróżno. To ci już, biedaku, nic nie pomoże. Niech zaczynają, a im prędzej się to skończy, tem lepiej. Wybacz pan, że ja tu jestem, ale rozumiesz... obowiązek.
Różański wpadł do mieszkania. Na kanapie siedziała Małka, na fotelach, na krzesłach, różni kupcy. Szwargotali oni bardzo wesoło, palili fajki i cygara, plując bez ceremonii na świeżo wywoskowaną posadzkę.
Młody człowiek odwołał Jankla na stronę. Coś