Strona:Klemens Junosza-Czarnebłoto.pdf/339

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jedne ładne, kto na nie spojrzy, to mówi — inne brzydkie i o tych nikt nie mówi, bo nie ma czasu.
— Jakto nie ma czasu?
— Gdyż spojrzawszy na taką, musi przedewszystkiem... splunąć.
Wszyscy podróżni wybuchnęli śmiechem, a pani Rypsowa wpadła w pasyę i zaczęła miotać straszne przekleństwa. Przytem twarz jej, rzeczywiście nie bardzo piękna z natury, wydawała się przerażającą.
— Żmijo!
— Gadzino!
— Ty wspólniczko szatańska!
— Ty stara czarownico! Oby twój język zmienił się w kołek drewniany!
— Widzieliście ją!
— Cicho, cicho! — wołał Jankiel Bas.
— Uspokójcie się, to niepięknie jest! — reflektował Uszer Engelman.
— Ona taka harda, że jedzie do swojego puryca! — wrzeszczała na cały głos pani Rypsowa.
— Dość, dość już!
— Jakto? W porządnem towarzystwie, jadąc na bryczce, robić takie brewerye!
Berek wdał się w sprawę.
— Kto — zapytał — zapłaci mi za to, że moje konie od tego wrzasku ogłuchną?
— Cicho! cicho, sza!