Strona:Klemens Junosza-Czarnebłoto.pdf/337

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rowie zebrali się, zanim opłacili Berkowi należność za jazdę, zeszło do godziny ósmej.
Wystąpiły na porządek dzienny kwestye wytartych trojaków, fałszywych dziesiątek, był gwałt lepszy, niż na jarmarku, ale jakoś ułożyło się przecież.
W każdym interesie musi być trochę sprzeczki, a potem, jak już sprzeczka przeminie, nastaje zupełna zgoda, harmonia i grzeczność.
Kilkanaście osób pomieściło się na lekkim ekwipażu Berka. Nie było im zbyt przestrono, owszem, mogli się nawet skarżyć na ciasnotę, ale tę małą niedogodność wynagradzało sowicie przyjemne towarzystwo, w każdej wogóle podróży bardzo miłe i bardzo chętnie widziane.
Berek, policzywszy w myśli, ile jest osób i skombinowawszy w pamięci, czy wszystkie należność opłaciły, zdjął koniom torby ze łbów i wziąwszy lejce do ręki, wgramolił się na przodek wasąga, poczem, obejrzawszy się uważnie po za siebie, w celu sprawdzenia, czy jaki bezpłatny pasażer i licytant z tyłu wozu się nie przyczepił, śmignął konie biczem i fura potoczyła się po nierównym bruku.
Do samej rogatki siedząca na wozie publiczność zachowywała się cicho, dlatego, że Berek, chcąc pokazać swoją sztukę, ruszył z miejsca bardzo ostro, skutkiem tego zrobił się niesłychany turkot