Strona:Klejnoty poezji staropolskiej (red. Baumfeld).djvu/305

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Choć cię deszcz z śniegiem, w same siekąc oczy,
Do szczętu zmoczy.

Trwaj przecię i stój, bo, jak ruszonego
Z pierwszego miejsca albo zdrzymanego
Najdzie cię strażnik a powieć trzy słowa,
Toć spadnie głowa.

Będzieszli też stał i na dniowej straży,
źle cię deszcz zmoczył, lepiej cię wysmaży
Słońce, gdy ziem ognistemi koły
Pali w popioły.

Ach! Wtenczas, pomnę, gdy się nam trafiało
Potykać, jako gardło usychało,
Jako już dusza była na ramieniu
W ciężkiem pragnieniu....

A kiedy przyjdzie do walnej potrzeby,
Niech kto przysięga, nie uwierzę, żeby
Pod kolany mu, lub wiele lub mało,
Zadrżeć nie miało.

Śmierć przed oczyma lata, gdy się szyki
Straszne mieszają, brzmią nieba okrzyki,
Świata nie widać, dzień z nocą zrównany,
Z piaskiem zmieszany.

Tak rzeki szumią, kiedy z gór spadają,
Tak wiatry, kiedy drzewa wywracają,
Tak huczy, nagłym wichrem poruszone,
Morze szalone.

Tak niebo trzaska, gdy straszne powodzi
Z gradem spadają, a piorun ugodzi
W zamek wyniosły lub w dąb zastarzały
Lub w morskie skały.

W takowym razie, chocieś sławy chciwy,
Choć masz dość serca, choć koń natarczywy,
Próżno w nim, próżno w inszym tam rynsztunku
Szukasz ratunku.