Strona:Kazimierz Rosinkiewicz - Inspektor Mruczek.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Mecenas przestraszył się i tak gwałtownie uskoczył w przeciwną stronę, że aż lampa zadygotała na stole.
— A to co za licho? — wykrzyknął zdziwiony.
Na to moja pani:
— Cha, cha, cha...
A papuga sobie:
— Cha, cha, cha...
Mecenas także:
— Cha, cha, cha...
Jak się zaczęli w trójkę śmiać, tak i ja nie wytrzymałem i musiałem się uśmiechnąć.
— Skąd ją pani dostała?
— Przyniósł mi ją dziś ogrodnik z Bułkowa. To faworytka nieboszczki naszej staruszki. Jakże nie zająć się takiem biedactwem, zwłaszcza, że ten głupi ogrodnik chciał ją zabić i wypchać. Więc zatrzymałam ją u siebie.
Na to papuga zagwizdała.
— Ho, ho — zauważył mecenas — ona i to umie.
— Inteligencja dwuletniego dziecka — odrzekła pani. — Papugi posiadają słuch doskonały i podczas śpiewu trafiają wybornie w ton właściwy. Nadto zdradzają wielki pociąg do wszelakiego naśladownictwa, myślą jednak znacznie gorzej od psów, kotów i koni.
— Ba!... — mruknąłem ze wzgardą — to przecież jasne. Gdzie kto widział przyrównywać mózg głupiej papugi do mózgu kociego!
Frania przyniosła herbatę. Papuga, ujrzawszy ciastka na tacy, pochyliła się, rozłożyła skrzydła do połowy i przerzucała się z nogi na nogę, wreszcie znowu krzyknęła:
— Jasiu, chodź! No to co? Papu daj...
— Aha, upomina się o swój podwieczorek — zauważyła pani. Ułamała kawałek sucharka i podała go Doli. Ta ujęła przysmak w cztery palce prawej nogi i stojąc na lewej, łuskała grubym dzióbem suchą łakotkę to z góry, to z dołu, naprzemiany.
Mecenas przypatrywał się jej z wielkiem zaciekawieniem, jakby mu pięćdziesiąt lat ubyło z ramion i jakby był chłopczykiem nie większym od Leszka Bielskiego.