Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Poezye T. 7.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

O! kędyż się górskich szczytów śnieży
biel, daleko od dusz stratowanych!...

Nizko, w bagno, w otchłań dusz, w mokradła
wzrok snuć muszą obłoki z wysoka,
w butwielinę strawioną i zgniłą;
galaretą kleju jest powłoka,
pod powłoką zbutwiałość przepadła,
wszystko w sobie się zgryzło, strawiło,
dusze spadły w niziny, w mokradła.

Ponad niemi z jękiem, krzykiem, zgrzytem,
z szumem krwawych piór ich własne skrzydła
jaki straszny, dziki, rozpaczliwy
tan zawodzą, skrwawione straszydła,
z kości od bark odciętych skowytem;
niespojone już więcej ogniwy
żył z ramieniem — toczą wir ze zgrzytem.

Nędzna rzesza! Do śmiechu gotowa,
do szyderstwa na widok okrętów,
przyrośnięta stopami do piasku;
nędzna rzesza, w mózgu bez tętentów,
które budzi bezmierność stepowa,
w oczach bez skał olodzonych blasku
nędzna rzesza — — do śmiechu gotowa...