Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Poezye T. 7.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Płomień, ogień, wir blasku... nie wytrzyma oko —
patrz tam, nad głowę swoją, na niebo, wysoko:
anioł złoty, olbrzymi — w ręce, trzyma węże —
widzisz? Czy wzrok twój ludzki tych ogni dosięże?
Jako chmura olbrzymia z purpury i złota
rozpiął się na szafirze, ogniami migota — —
widzisz?
Nie zoczysz nędzny!
Rzucałem się w lasy,
uciekałem przed tobą, gnałem Absalonem,
lecz tyś mi wszędzie drzewem zastąpił zielonem
wieczną zielenią twojej obrzydłej trwałości;
chwytałeś mię za włosy i ja, w dalekości
pędzący, zawisałem, jak chwycony w pasy
twój niewolnik!...
O siło bezsilna!...
Przed tobą
uciekam, jak przed wilkiem wściekłym. Gdzie ty stąpisz,
tam niema miejsca dla mnie, choć mi go nie skąpisz —
nienawidzim się! Gardzę twą całą osobą,
brzydzę się nią — ty wzajem na me dumne skronie
w górę plwasz, na lwa szakal, co się między płoty,
kędy lew rani boki, prześlizga nietknięty.
Patrzysz na mnie z ironią — płaz, nienasiąknięty