Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Poezje Ser. 8.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

I żołnierz, co wypalił pierwszy, stanął blady...
Zrodzony kędyś w stepie na krawędzi świata,
on nie miał tutaj ojca, siostry, ani brata,
on słuchał tylko wodza podniesionej szpady.
Wściekły, że go przygnano nato mil tysiące,
aby go piersią stawić pod lufy błyszczące,
kiedy mu pokazano tych ludzi gromady
uzbrojone i groźne, co podług nauki
w pułku, mieli na północ wybrać się, jak kruki,
wyrąbać i wytracić stepowe plemiona
i zagarnąć ich ziemię — zgłupiał nawskróś zrazu,
że wojsko nie wypełnia dowódcy rozkazu,
a potem mu na oczy padła mgła czerwona
i skoczył ku armacie... Oto jego sprawa...
Obok mężów niewiasty, starcy, dzieci prawie...
Spojrzał... patrzy na pole — — ta ławica krwawa,
ci z tej ziemi, co złotą pszenicę wydawa,
czegóż mieliby szukać iść w stepowej trawie?
Nacóż mieliby z ziemi tej, pełnej ogrodów,
zagarniać pustki, wiecznych tykające lodów,
i jakieżby szalone bogi gnać ich miały
we wiatr, kości suszący, i w zamarłe skały?...
Lecz jakież także bogi te starce, te dzieci,
te niewiasty spędziły pod paszcze armatnie?
Któż ten car, co jak drugie ziemskie słońce świeci,
boć tutaj w strzępy darto trzewia rodne, bratnie!
I te w czerwone bruzdy poryte gromady
za co marły, walczyły o co z barykady?
Jakaż świętość im droższą jest nad drogie życie?...
Zrozumiał żołnierz... wiatru mu zagrało wycie
w uszach, wiatru, co stepem niezmiernym przelata,
zda się lecąc od końca w drugi koniec świata...
Zrozumiał żołnierz... w uszach zabrzmi mu rodzinna
pieśń tęskna, długa, z wichrem aż po morze płynna,
błądząca w niezmąconej stepowej martwocie...