Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Poezje Ser. 8.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nie ruszyli się z miejsca... Wódz stanął w strzemionach:
Po dukacie za głowę!... A żołnierzy twarze
jakąś się brudną barwą ceglaną powlekły
i dreszcz im znowu przebiegł po sztywnych ramionach,
lecz nie ruszyli z miejsca — — boć tam, za tym stosem,
właśni, rodzeni bracia!... Wtem skoczył ku działu
żołnierz o twarzy dzikiej, żółtej, z okiem kosem,
gdzieś urodzony w stepie na ostatku świata —
uderzył w sznur od zamku: ryknęła armata
i ryk na barykadzie, głośniejszy od strzału,
rozdarł nieme powietrze... Jak ranione zwierze,
zawyła czerń na zwale i gradem kul trzasła —
w szeregach padli ranni — — nie czekając hasła,
poskoczą ku armatom rozżarci żołnierze:
wre krótki bój. Armatnie kule, jak tarany,
kruszą wał barykady, krwią jasną zbryzgany,
i zmiatają zeń ludzi, jak huragan strąca
wydarte z korzeniami drzewa z gór krawędzi.
Runęła barykada — — już dowódca pędzi
w błyszczącym kasku, nakształt płomiennego słońca,
i szykuje szeregi, aż przy hucznem graniu
trąb stanęły na gruzach... Trupy, trupy, trupy...
Żołnierz brodził w wyplutych trzewiach, krwi i mózgach —
temu się owinęły na kolbie jelita,
ówdzie jakaś dłoń sina z ciał dźwiga się kupy
i w straszliwem piekielnej męczarni konaniu,
żołnierza za but krwawy, jak szponami, chwyta.
Tu ranny, porzucony na zwału odrózgach,
woła: dobij!... Tam zimny, sztywny, jak szkielety,
wyprężony w ostatniej drgawce trup kobiety — —
w jednej ręce karabin, a w drugiej czerwony
z złamanem drzewcem sztandar, co buja nad trony,
niesie on ludu łzy, zemsty gniew,
przyszłości rzucając siew!...