Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Poezje Ser. 8.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

BARYKADA.

Już czarne, długie, straszne ustawiono działa...
A naprzeciw, w ulicy, zuchwale patrzała
barykada, wolności ołtarz i ofiarny
stos... I lud z barykady patrzał niemy, czarny
na armaty, co legły niemem, cichem stadem,
zanim rykną płomieniem i pocisków gradem.
I była chwila ciszy, co w niebo uderza...
Lud słuchał serc żołnierskich pod płaszczem żołnierza,
słuchał serc, w których bije krew rodna ta sama.
Wśród szeregów piechoty otwarła się brama,
wyjechał wódz na koniu z twarzą zimną, bladą,
i skinął ku tłumowi obnażoną szpadą,
ku sztandarowi, który czerwieniał na zwale — —
Poddajcie się!...
I jedna pieśń trysła w powietrze,
pieśń w rozpaczy natchniona, napisana w szale,
pieśń, której grzmot armaty, zda się, na proch zetrze:
Nasz sztandar buja nad trony,
niesie on ludu łzy, zemsty gniew,
przyszłości rzucając siew...
Wódz cofnął się w szeregi, jeno ponad kaskiem
zamigotała szpada, jak płomienia blaskiem,
i padł rozkaz, to słowo jedno: Pal!...
Przy działach
artylerzyści niemi, wyciągnięci w struny,
nie poruszyli kroku, tylko dreszcz po ciałach
przebiegł im... Tak zwyczajni są słuchać rozkazu,
że dość im z ust otwarcia poznać cel wyrazu —
dziś stoją niewzruszeni — — milczą dział pioruny.
Wódz spiął konia, ku działom rzucił się, jak wściekły:
Buntowniki! Co drugi... rozstrzelać was każę!...