Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Poezje Ser. 8.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Z NOTATEK.

Serce moje znużone przynoszę w tę stronę — —
łąki już od krokusów stoją ukwiecone,
kieliszki fioletu mienią się do słońca
cudownie — jakby trawa lśni fioletowa — —
gęstwa młodej choiny, drozdami dzwoniąca,
tysiąca srebrnych dźwięczeń gędźbę w sobie chowa.

Zda się, w każdy kieliszek dźwięk ptaszęcy wpada
i każdy kwiat, głos ptaka pochwytując w siebie,
kołysa go na listkach, w swem wnętrzu kolebie,
i z gór na rówień spływa ta śpiewu kaskada,
że stopy ludzkie błędne w kwiatach, w śpiewie brodzą —
i nie wiedzieć, czy ptaki pośród gęstwin lasu
na pagórkach, czy kwiaty na łące zawodzą.

Lecz myśl moja ucieka od tego hałasu
cudownego, co, jakby rozsiane w przestrzeni
krople rosy ze skrzydeł aniołów jeziornych,
dzwoni tu w ludzkim słuchu i w oczach się mieni
pod obłokami nieba i w skrach przedwieczornych.

Myśl moja tam ucieka, gdzie jednym zamachem
trzy drzewa, w jeden wykrot i jeden konarów
wal podłużny spiętrzone, na równi moczarów
leżą, jeszcze wichrowym oszumiałe strachem,
jeszcze strasznego wichru pełne w sobie wycia,
trzy drzewa, jak trzech ludzi potężnych bez życia.

Zda mi się, bohaterów widzę tu pobicie,
jakieś ptaki olbrzymie, pokryte w błękicie,
przybiegły i skrzydłami pobiły te smreki,