Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Poezje Ser. 8.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zmuszony pić niewoli życia czarę całą,
obarczony istnienia klątwami wszystkiemi.

A zrozumiesz te wstręty, te ucieczki moje,
zakalca znajdowanie w każdym waszym chlebie,
wszakże ja ciągle żyję, nienawidząc siebie,
bom tu ciałem — a sobą tam — w zaświecie stoję.

Nie rozumiem was, szukam, nowe światy tworzę,
odtrącam, co się tłoczy, gorączka mnie trawi,
mózg mój to wre, to mdleje, blednie, to się krwawi,
spadam, wzlatam — a życie woła do mnie: gorze!

Dlaczegóżem się zrodził! Czemuż spadłem zgóry!
Komu naco potrzebny! Dla jakiej przyczyny!
Pęknij, marna pokrywo podlej ludzkiej gliny,
a ty, Genjuszu Światła, weź mnie, białopióry!

Już śmieją się twe oczy olbrzymie, jak słońca,
usta twoje, jak jabłko olbrzymie granatu,
złote twe włosy, z bronzu czoło majestatu,
a śmiech twój bezgranicy brzegi jasne trąca!

Ramiona, które dźwigną świat, prężysz nade mną,
z palców twoich lśni światło, obramia je srebrnie,
wołasz mnie! Jestem! Pędźmy! Naniebnie! Naniebnie!
Któż z nami?! Ach! Jak boski śmiech spadł w otchłań ziemną!

Dzierżą mnie twe muskuły, jak dziecko tytana,
rzuciłeś — w przestwór — lecę — a ty w boskim śmiechu
patrzysz, jak skroń, jak w hełmie, nurzę w gwiazdy echu,
jak w złoty blask komety płynę — moc świetlana!...

∗             ∗