Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Poezje Ser. 8.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nie Życia sięgam — lecz się śmierci bronię,
parjas, wyzuty poza prawo ludzi,
któremu matka, kołysząca w łonie,
już ducha modły błagalnemi studzi,
któremu pierwszy raz składają dłonie
nie do radości, lecz się matka trudzi
wyuczyć usta niemowlęce: prośbą —
a pierwszy duszy dech — jest oddech groźbą.

Ona to, jako tęcza nad kołyską,
od krańca w kraniec łuk ogromny włóczy,
wisi — jak tęcza, siedmiu barw siedlisko,
któremi oko barw świata się uczy —
w błękit daleki wpięta — oczu blisko,
jasna, jak piorun migocący w tuczy,
złowieszcza, jako zarazy powienie —
Groźba — polskiego dziecka pierwsze tchnienie.

O ziemio, któraś znała tę udrękę
nawskróś, do gruntu — i wiek nie oczyści
ścian — w których życiem nazywano mękę,
naw — gdzie modlitwą był żar nienawiści — —
jedyną: ujścia — Bóg zbierał podziękę —
nad zemstę większej nie znano korzyści,
gdzie nikt nie słyszał nigdy, przez wiek życia,
we własnych swoich piersiach serca bicia.

Serc prawdziwego dźwięku... O boleści
godzino — gdyś ty jawił się przede mną,
w zbroi, gdzie łuska stalowa wzrok pieści,
hełm grzywą spływa purpurowo-ciemną —
i stal złocona purpurą szeleści,
w dłoni twej jawór — — wzrok chwałą nadziemną
świeci — — po skórach lwich idąc kobiercem:
gdyś taki zeszedł i stanął przed sercem!...