Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Melancholia.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bie u żyda, który ją poniewierał, teraz zaś wiedziała pewnie, że wypędzi. A wówczas? Gdzie się podzieje? Co pocznie? Z głodu przyszłoby może umrzeć, nim się w siłach nanowo poczuje, a dopieroż o służbę z małem dzieckiem trudno. I żeby to jeszcze ludzie dobrzy byli, ale kiedy się Zośce Kosiarskiej podobnie wydarzyło, że to bogaczka, nikt jej nie powiedział nic, a ją, Hankę, ledwie kto spostrzegł, co się święci, każdy palcem wytykał.
A przecież ona jest taki człowiek i takie boskie stworzenie, jak i drugi.
I zdjęła ją straszna rozpacz. Już jej było przedtem tak źle na świecie, że się czasem zdawało, iż nie przetrzyma, a dopiero teraz się zacznie! Z mostu się rzucić, albo co? I szła na most, ale ile razy spojrzała w męt cichy, zielony i prawie nieruchomy, aż ją coś w tył ciskało, i uciekała tak, jakby ją kto za warkocz na plecach łapał i gwałtem do wody zepchnąć chciał.
Próbowała wskoczyć w studnię, ale jeszcze ciężejby było w tę ciemną gardziel wpaść.
Tak trzeba było pokutować za tę miłość serdeczną, za to ukochanie bez pamięci, za tę słodkość niezmierną, co jak miód tęgi poiła. Nie było dla niej miejsca na świecie, ani pocieszenia.
Bała się Hanka złej chwili, bała się żyda,