Przejdź do zawartości

Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Melancholia.djvu/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
ANNA (po chwili).

Okropne nieszczęście. (Pauza. Anna odbiera łagodnie wazon z rąk Leona, mówiąc do Artura) Proszę, niech pan pomoże mi postawić ten wazon na dawnem miejscu. Jest bardzo ciężki.
(Artur zbliża się, bierze wazon z rąk Anny, przyczem staje tuż obok niej. Leon, który widocznie węchem poznaje obecność kogość trzeciego, zdradza niepokój, o ile przedtem, przy zbliżeniu się doń Anny, zdradzał zadowolenie. Szukając rękoma dookoła siebie, natrafia na zbliżone z sobą ramiona Artura i Anny, co go widocznie zastanawia. Tymczasem Artur stawia wazon na kolumnie i oddala się nieco. Anna wyjmuje jedną z lilij wpiętych we włosy i wsadza ją w dłoń Leona, który przyciąga ją ku sobie i obejmuje jedną ręką, drugą czyniąc ruchy, jakby chciał kogoś odepchnąć. Cała ta scena od chwili ukazania się Leona, nie powinna trwać długo. Wchodzi matka i ksiądz, siwy, nieco zgarbiony, sympatycznej powierzchowności).

MATKA.

Leon tu? Ale jaki niespokojny.

ANNA.

Widocznie zaniepokoiła go obecność pana Werena.