Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Melancholia.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Lago di Garda, w bluszczowej altanie, jak sarkofag, z ogromną wodą pod nosem, z latarnią portową z boku, z dzwonami, które tu ciągle dzwonią i z grzmotami, które się gdzieś w wielkiej dali od czasu do czasu odzywają poza mną; będę się tam, waszym czytelnikom, wydawał poetycznym, prawda?

»Mit schwarzen Segeln segelt mein Schiff
Wohl über das wilde Meer?« [1]
O czarnych żaglach okręt mój
W dal dzikiem morzem mknie...

Przez chwilę miałem wrażenie, jakby się jakiś potwór wydobywał z ciemnego już całkiem jeziora. Statek, którego ani widać, ani słychać nie było, a który tu widocznie przychodzi z Rivy tak późno, począł dawać sygnały, ale głos nie odrazu wyszedł z kotła i w tej ciszy wieczornej rozległ się nagle jakiś potworny jęk, powietrze przedarło jakieś dławienie się czegoś strasznego i olbrzymiego. Mógłby to być jakiś kolosalny hipopotam, o krwawo-czerwonych oczach i krwawo-czerwonej rozwartej paszczy, coś okropnego, co idzie gruchotać, pożerać i topić. Teraz słychać, jak koła warczą i widać światło — statek przybija do brzegu. W powietrzu robi się parno:

  1. Heine.