Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Melancholia.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W jezioro wbiega cypel kamienny, na którego końcu zapalili przed minutą światło na murowanej latarni portowej, — portowej, bo to jezioro ma coś koło 500 kilometrów powierzchni, coś 60 kilometrów na długość. Płynie się też przez nie przeszło cztery godziny z Rivy do Desenzano. Pamiętam jeden efekt światła z drogi. Woda była koło statku tak lazurowa, że przypominała mi prawie słynną Grotta d’azure w skale kapryjskiej wysepki; dalej przechodziła powoli w ton niebiesko-stalowy, aż koło brzegów zdawało się, że bronzowo-pozłocisty pył giętą tęczą zawisł na wodzie wzdłuż gór, które w nią wbiegły. Na górach niebiesko-szare mgły i wielkie, białe, w nieruchomych kłębach obłoki, nad niemi wierchy w łukach i przełęczach i gęste płaty śniegu w słońcu. Po za nami srzeżoga, jezioro i skały podcięte i skruszone, ginące gdzieś w oddali, po brzegach tu i owdzie domki białe i cytrynowe ogrody, w piętrach, wśród białych, murowanych słupów.
Po jeziorze w zmroku płynie łódka, bez szmeru, jak sen. Naprawdę! Tu jest bardzo „poetycznie“. To słowo tak dziwnie jakoś brzmi, a jednak wydaje mi się w tej chwili najlepszem określeniem tego, co widzę. I ja, który to piszę tu, na tej werandzie hotelu da due colombe nad