Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Melancholia.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

od niego kupił tomik drobnych szkiców, płacąc po trzy ruble od arkusza, i właściciela drukarni, gdzie się te szkice miały drukować: jechali na rowerach, księgarz w piaskowym spencerku, drukarz w ciemnogranatowym trykocie. Obaj ukłonili mu się pierwsi... Ludzie bardzo cywilizowani... On nie miał wprawdzie ani roweru, ani ciemnogranatowego trykotu, ani piaskowego spencerka, ale — — „miał przyszłość“. Kto wie, czy nie tkwi w nim drugi Sienkiewicz, albo Prus, — sława narodu, oni zaś są tylko przemysłowcami...
Skrzywił dumnie głowę od lewej strony ku górze — „poczuł się“. Był artystą, kwiatem inteligencyi! Wprawdzie te kwiaty kwitną najczęściej w wytartych spodniach i podartych trzewikach, niemniej przeto literatura i sztuka są kwiatami inteligencyi. Eviva l’arte! I troska o nią publiczna...
Szedł i szukał inspiracyi do „słońca“ na tysiąc wierszy za siedmdziesiąt rubli.
Szedł zaś tak zamyślony, że nie widział, co się naokół niego dzieje. Myślał, myślał i myślał, a raczej starał się coś myśleć. Nagle potknął się i jakby ocknął.
Naokoło niego były zboża, jak złota toń. Gdzie sięgnął wyrokiem, łany, łany nieprzejrzane, jaśniejące ku niebu, bezmiar zbóż. A w tej toni,