Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Melancholia.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w tej fali pełnej blasku i światła, szkarłatne maki, błękitne bławaty, miedze zielone i chłopi w białych koszulach i żółtych, połyskujących, słomianych kapeluszach i kobiety w chustkach pstrych, żółtych i czerwonych na głowach, w białych koszulach i czerwonych spódnicach. Stalowe, srebrzyste sierpy dzwonią i migocą w ich rękach; ci żną, tamci wiążą snopki; tu ogromny wóz drabiniasty ciągną woły, tam konie odprzężone od wozu skubią trawę na miedzy; dzieci plączą się, krzyczą, inne kołyszą młodsze, zawieszone w płachtach na kulikach — pełno życia, pełno gwaru — żniwa pszeniczne. A nad tem wszystkiem skowronki i wróble i olbrzymie, promienne, jaskrawe słońce na niebieskiem, nieruchomem niebie.
Patrzał, widział — i zaczęło mu się chcieć jeść, a zarazem uczuł zmęczenie. Ocknął się, gdy się potknął, jak ze snu.
Stanął i patrzy.
Oh! jakiż ten świat piękny!... Jakiż to cud!... Jakiż to czar!... To morze zbóż, te kwiaty wniem czerwone i błękitne, ci ludzie kolorowi z sierpami w dłoniach, te wozy, woły, konie, dzieci, płachty — i to słońce olbrzymie na niebieskiem, nieruchomem niebie!... Jakiż to boski obraz! Co za poezya! Co za idylla anielska jakaś... Gdyby