Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Melancholia.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bowiem w pannie Ewie, a romans miał z żoną woźnego z konkurującego z „Bylebyłem“ organu „Abyszło“.
„Milcia“ lubiła likier wanilowy, a jak się ma lat dwadzieścia cztery, to jeść przez dwa tygodnie zamiast obiadu mięszaninę za dwadzieścia kopiejek i dwa obwarzanki — jest nic, ani się wie o tem. Mając zaś siedmdziesiąt rubli w kieszeni możnaby na dwa tygodnie pojechać do Szczawnicy — trzecią klasą mało kosztuje — a tam jest panna Ewa... Milciby się powiedziało, że się jedzie do ciotki, a pannie Ewie za dwa tygodnie, że się musi wracać, bo się ma „ważne zajęcia“ w redakcyi...
Tymczasem jednak, jak na złość, nie przychodziło mu nic na myśl „o słońcu“, tem więcej nic godnego aż siedmiu kopiejek od wiersza... Od tygodnia o tem myślał i nic wymyśleć nie mógł — — nie szło, jak to czasem bywa. Był zmęczony, znużony, upał dopiekał, kurz, zaduch, wszystko nie uspasabiało do pisania. Za cztery dni miał oddać robotę — oprócz zaś pięciu, czy sześciu arkusików papieru, z nadpisem „Słońce — przez Hektora Żytniewicza“ — nie miał nic.
Wyszedł więc rano w pole „szukać inspiracyi“.
Po drodze spotkał księgarza, który niedawno