Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Maryna z Hrubego.djvu/276

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Sablik ruszył tylko głową; o tak błahej rzeczy niewarto béło mówić.
— Po co zastempowali? — rzekł po chwili, nie przestając grać.
Krzyś zaś począł mówić:
— Teroz jo jus na miejscu. Kie sie Janosik Litmanowski rusy, to amen. Lecem jo ku Sobkowi, ku Toporom, ku Mardułom, ku Mrowcom na Olcom, trza odesłać[1] na Białke, na Groń.
— Jest hłopy i na Bukowinie — wtrącił Sablik.
— Hań naród postrahany, to we wiérhu, wiater. Hłop kie do pola wyjńdzie, to mu kozdy włos osobicie stoi, a na kozdym włosie wes siedzi.
— Ej hłopce! — zawołała siostra stryjeczna Janosika, Krystka, do Jadwigi.
— Ścignon[2] by jo ino oblecieć i odkozać z kielka hłopami od nas, to w nocéj haw bedom. Boby sie nie jeden pomścić kcioł za Nowy Torg. Zgichnie sie haw litwa![3] Jak jaskółek w jesieni na wiezom w Saflarak przi kościele. Przidom Topory, Mardułowie, Ustupscy, he, ci im hań zaśpiéwajom:

W rzyci widły, w rzyci widły, a na końcu gwoźdź,
pojdze ku mnie, pojdze ku mnie, bedziemé sie bóść!

  1. posłać.
  2. zdążył.
  3. zbiegnie się tłum.