Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Maryna z Hrubego.djvu/275

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cało dusa cłowieka. A i tyk gór bez tydzień nie obéjńdzies, a do jednego pomyślenio ig syćkie wrazis i na strunak ci w jednym razie brzęknom, jak kiebyś na gwiazdy poźrał.
— Haj — potwierdził Krzyś.
— Jo nieroz i dwa tyźnia som po górak po polowace[1] hodziéł, ale mnie sie nie cło. Gęślikik jek zawdy miéwał w rękowie w cusce, to jek postrzelonemu niedźwiedziowi i przigrał, coby mu béło wesoło umiérać.
— Ej ha! — zawołał Krzyś.
— A sobiek grał po dolinak w nocéj, przi watrze, pod Krziwaniem, w Hlińskiej Dolinie, pod Hrubym Wiérhe, w Hlinej za Wołowcem, w Miegusowskiej, ka padło. Turnie béły koło mnie i las. Jo béł hań som jeden, a drugi béł on.
— Niedźwiedź — rzekł Krzyś wzruszony.
— Niedźwiedź. My sie hań sukali, ale kie my sie ześli, to las grzmiał.
Wyciągnęła się orla twarz starego Sablika, brzęknął smykiem po gęślach, usta wązkowargie mu zadrgały i siwe przymglone źrenice w bezmierz pobiegły.

— A luptoskik strzelców kieloście hań w skalak[2] z kulkom w piersiak ostawili? — zapytał Krzyś.

  1. polowaniu (polowaczce).
  2. kamieniach.