Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Maryna z Hrubego.djvu/277

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— He, he, he — przyśmiał się Sablik lekko.
— No, ostańcie z Pane Boge na tém case — mówił Krzyś, powstając z ławy. — Przyde i jo. Ino se skrzipce z hałupy weznem. Bedem wam pomagał Janosikowi grać, kie legnie.
— A babsko? — zapytał Sablik.
— Byrka? Moja Byrka nie zginie!

Staréj babie w potoku
lezał dyaboł przi boku...

— Ej hłopce! — wykrzyknęły do siebie obie siostry stryjeczne Janosika, Jadwiga i Krystka, parskając śmiechem.
Ale z sieni wychyliła się matka Janosikowa i psyknęła:
— Ciho bydźcie, dziéwcęta! Janosik śpi!


∗             ∗

On jednak nie spał. Leżał na pościeli twarzą ku powale i w sosrąb ryzowany patrzał. Już to ośm lat uszło, jak w Rabsiku był, Irmę, Weronkę i Juczi śpiewające i Andrysia grającego na harmonii słyszał. Przyszli rano przed świtem do leśniczówki, strasznemi lasami idąc, on i ci strzelcy nad strzelce, chrzestny ojciec Sablik, stryk Nędza i Jasiek Jarząbek ze Zycańskiego. Wiódł ich posłaniec grafa Palffy’ego. Spali w kolébie w lesie, przyszli jeszcze w mrok.