Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Maryna z Hrubego.djvu/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Sieniawskiemu usta drgać, broda i szczęki wyciągnęły mu się naprzód, szyja wydłużyła z bark, jak u polującego sokoła, i niespodzianie, jakby większą niż wszystko inne siłą pchnięty, skoczył ku niej, w pół objął ręką i precz! krzyknąwszy dragonom, nagą po stopniach kamiennych do karczmy wewlókł. Tam, oczy zamknąwszy, aby jej oczu nie widzieć, w objęcia ją chwycił. Ona zaś potęgę Dziedzilii, pani miłosnej, poznając, czuła, że progiem między Toporami a Sieniawskim legła.
Długo milczeli, aż Sieniawski szepnął:
— Kochałaś mnie?
— Kohałak — odpowiedziała Maryna.
— Czemuś mi była oporna?
— Jo nie rózo leśno, co sie tardze, powonio i praśnie![1]
— Kochasz mnie jeszcze?
— A tyś co zrobiéł?
— Com chciał!
Sieniawski uczuł, jak ręce Maryny związały mu się za krzyżem i ugięły mu krzyż.
— Tomek cię posłał?
— Haj. Jo go nasła konającego w lesie.
— Co się stało?
— Niedźwiedzica go przisiadła.

— Herburtówna jest u was?

  1. rwie, powącha i rzuci.