Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Maryna z Hrubego.djvu/259

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Z ramion Maryny ściągnięto kożuszek.
— Do naga!
Nie broniła się. Kilkanaście silnych rąk obezwładniło ją; zerwano z niej zapaskę i spódnicę, wreszcie koszulę. Włosy z rozplecionego warkocza sypnęły jej się na ramiona.
Nie krzyczała. Blada strasznie, patrzała w oczy Sieniawskiemu, nic ludzkiego w spojrzeniu nie mając.
Wysokie, proste jej góralskie ramiona nie drżały w rękach żołnierzy, stanęła naga, jak jodłowe drzewo, smukłe gibkie, i mocne.
Żołnierze Sieniawskiego, do wszystkiego przyzwyczajeni, spoglądali jednak po sobie. On zaś w bok się, jako miał zwyczaj, wsparł i sapiąc z pasyi, w Marynę patrzał.
Maryna nie wiedziała, co z nią pocznie — czy nie rzuci jej na pastwę dragonom? Więc niebieskie jej oczy, jak kończyste noże z błękitnej stali, usiłowały przeszyć Sieniawskiego aż do serca. Śmiertelna zgroza ją owładła.
Jako broń pozostały jej tylko zęby i dusza w oczach.
Sieniawski stał i patrzał na nią.
Widywał on w podróżach swoich po Włoszech marmurowe posągi nagich bogiń starożytnych — bogini łowów, Dyana, co z oszczepem jelenia goniła, taką być musiała.
Przepyszna moc zwierała się w ciele Maryny z przepyszną żeńską ponętą. I nagle poczęły