Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Maryna z Hrubego.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie — odpowiedziała Maryna. — A ty, bracie?
— Mnie juz sen odbióg powiek, pokiela sie tak, albo tak nie przewazy. Trza bedzie moze, jak Zeglcanom, całéj wsi z wójtem, przed pana swojego Krzistofa Cikowskiego tyraństwem i brata jego Jarosa rotmistrza pomstom na Węgry za Beskid: sytkim Toporom kany prec do światu sie wynosić. Pan Sieniawski, słysałek, ma sam więcyl wojska, jak nas tu gazdów ku kosie z trzidziestu wsi.
— Sześć tysięcy — szepnęła Herburtówna.
— A i to jak sie ujńść da — rzekł Sobek.
Chwilę milczeli, aż ozwała się Maryna głuchym, nieswoim, ale stanowczym głosem:
— Ostanom Topory na Hrubém.
— Jo pewnie, ale trup — rzekł Sobek z poważną, spokojną rezygnacyą.
— Nié.
— Coz myślis, siestro? Zywego mie ani ku domowi, ani ku wam obu nie przekrocom.
— Legnijmé spać — rzekła Maryna. — Sen śmierzci brat, ale dobréj rady ociec.
Cofnął się Sobek do czarnej izby, a gdy się nazajutrz o świcie ocknął, Maryny nie było przy piecu, warzącej śniadanie, jak codzień. Czekał, a gdy się doczekać niemógł, uchylił znowu drzwi od świetlicy i ujrzał Beatę samą na pościeli. Zbliżył się, stanął nad nią i począł szeptać: