Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Maryna z Hrubego.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Topór pomyślał.
— Boby niémogły — powiedział.
— Nie rosło by nic, ino krzan.
— I gorcyca.
— Terozeście wej, Janie, dobrze pedzieli! Wy macie głowe! I jałowiec.
— He he he! — rozśmiał się Topór. — Kwicale by miały uciehe, ale Symuś, dziecko, coby tys wte pastérki zbiérały po lasak?
— Abo s cymby sie ołtorz stroił?
— He, wiés, Ona ta wié, Matka Boska. Ona se wse[1] kwiatów nagazduje na wiesne.
— Je bo wié, ze Jej świento bedzie na Matke Boskom Zielnom.
— Ale dziś pono Wniebowstąpienie, to jesce lepséj Matki Boskiej, jako Zielnéj.
— O bo lepséj. Niémas lepsejséj, jako dzisiok.
W tej chwili wiatr zadął mocniej i na bakier lekko wdziany kapelusek Krzysiowi z głowy o parę kroków na murawę zniósł.
— Is, is, is! Niedało, a biere — rzekł stary Topór.
— To nie w porzondku — dodał Krzyś podnosząc kapelusik. — Dej, ale nie bier!

— He — — cy nom tys ta Sobcockula co prziwiezie z odpustu? — rzekł Topór.

  1. zawsze.